No wiec to było tak. Biere se taki film, co to widzę dużo fajnych aktorów, do tego reżyser nie tęgi bo przecież nakręcił np. wszystkie trzy Ocean's 11/12//... i namawiam żonę, że będzie fajnie. Żona zasypia jak po ostrej dawce melatoniny już w 20 minut, przed zaśnięciem nieomieszkawszy spojrzeć na mnie wymownie z wyrzutem zjebania wieczoru, a ja z miną pewniaka stwierdzam: nie znasz się. To na pewno się rozkręci!
Pokrótce - jeden facio zjawia się u drugiego czarnego, któremu wiadomo, że z oczu źle patrzy i papla coś w tajemny i zrozumiały dla siebie sposób o prostym, trefnym zleceniu, ale ten pierwszy facet boi się trochę, że nie będzie sam i nie wie z kim. Ten gruby mówi, że nie, nie! Że luz. Potem ten gruby, co to załatwia wszystko idzie do kolejnego i tłumaczy, że ma już gościa, co to mogą zrobić to razem. Ten nowy boi się jednak wychodzić za próg, bo obawia się, że zaraz go ktoś dźgnie w szyję, a wiadomo przecież, że Frank go nie lubi. Potem akcja nabiera tempa. Jest se rodzina, którą terroryzują, bo tato jest księgowym, którego zmuszają do wyciągnięcia czegoś z sejfu w firmie, w sejfie tego nie ma i krzyczy na niego sekretarka, jednocześnie pytając, czy już przyznał się żonie, bo ona swojego mężowi tak. Potem w domu księgowego jest strzelanina i każdy ma zlecenie na każdego. Nazwiska sypią się jak konfetti w polskiej policji, więc zaczynasz odczuwać lekki niepokój, żeś gupi jak but, bo nie łapiesz o co cho.
Jest i milioner, który za wszystko płaci, policjant, który jest dobry, ale okazuje się, że jest zły tak jak i ten milioner, a wielki mafiozo czarny i wystylizowany na alfonsa (przypominam, to 1928 rok) nagle okazuje się najbardziej fair, chociaż myślałeś, że będzie najbardziej nie-fair.
Zbierane pieniądze rosną jak inflacja, strzelają się w restauracji i nawet Frank ginie zabity przez żonę, którą wcześniej zbił. Ta odjeżdża w siną dal z kapustą i kochankiem, któremu strzela w łeb, ale nie cieszy się za długo, bo policja właśnie zabiera jej kasę i mówi "miłego dnia!", a ona w szoku stoi i patrzy, bo została sama i jest jej gupio.
I nagle film kończy się napisami, żeby utwierdzić Cię, że właśnie oglądałeś coś ważnego bardzo, co miało miejsce w historii Amerykańskiej motoryzacji. Że Wielka Czwórka (chodzi o producentów amerykańskich samochodów, a nie o człowieka z gumy, skały i tą pozostałą część superbohaterów) są po prostu chujkami, którzy się zmówili i potrafili sięgać do każdej możliwości, aby truć środowisko jak najdłużej nie wprowadzając do produkcji katalizatora spalin.
Każdy z każdym i przeciwko każdemu jednocześnie.
Ja pierd...e!
Ale się zmęczyłem! A Steven Soderbergh to już niech nie kręci "Thillerów", bo jak mają tak wyglądać, to wolę polskie komedie romantyczne.
Żona! Mogłem spać jak Ty.